sobota, 17 września 2011

Białoruś

Kiedy zbliżałem się do Białorusi, zdecydowałem się nocować pięć kilometrów przed jej granicami. Było to trzynastego sierpnia. Moja białoruska wiza obowiązywała od czternastego, stąd też nie chciałem przekraczać granicy. Zadzwonił do mnie ksiądz Andrzej, który został moim aniołem stróżem na tamtych ziemiach. Powiedział, że pomiędzy Rosją a Białorusią nie ma kontroli granicznych. Przyjechał z białoruskim księdzem Olkiem i razem zabrali mnie do przygranicznej miejscowości Liozno. Podczas obiadu ustaliliśmy dalszą trasę pielgrzymki i po wykonaniu kilku telefonów, zapowiedział mnie na kilku kolejnych parafiach, które mijałem.
Prawdziwym zaskoczeniem dla mnie była bardzo dobra znajomość języka polskiego przez białoruskich kapłanów. Okazało się, by uzyskać tytuł magistra, uznawany przez rząd, należy ukończyć studia w innym kraju (najczęściej jest to Polska). Kolejnym zdziwieniem był utrzymywany przez mieszkańców ład i porządek, czego nie można napisać o Rosjanach.
W tym kraju spędziłem dziewięć dni, ale gościnność i sposób przyjmowania pielgrzyma tak bardzo mi się spodobały, że chętnie zostałbym tam dłużej. Nie pozwalała jednak mi na to dziewięciodniowa wiza. Dosyć często padał deszcz, cieszyłem się więc z zorganizowanych noclegów. Perspektywa ciepłego posiłku, suchej pościeli i możliwość umycia się była budująca. Siódmego dnia przyszła największa jak dotychczas burza. Ponadto przeszedłem około czterdziestu kilometrów. Przyzwyczaiłem się do tego, że pod koniec dnia ktoś na mnie czeka. W Miadzielu było inaczej. Plebania przy kościele była dopiero w budowie. Ksiądz Andrzej, z którym przeprowadziłem telefoniczną rozmowę, poinformował mnie o tym, że nie mógł dodzwonić się do proboszcza. Podał mi adres - okazało się, że tamtejszy ksiądz mieszka w bloku w innej części miasta. Zaczepiona przeze mnie podpita kobieta zaprowadziła mnie pod same drzwi budynku. Mieszkanie było puste. Zaaferowana moją sytuacją zadzwoniła do swojej przyjaciółki, która wskazała adres kucharki. Razem udaliśmy się do niej. Ona zaś oznajmiła nam, że kapłan znajduje się w Mediolanie na Światowym Dniu Młodych. Powiedziała także, że nie może mnie przyjąć z powodu gości, którzy u niej przebywali. Suma summarum wydelegowano mnie do kościelnego. Najedzony i umyty od razu zasnąłem. Tego dnia nauczyłem się jeszcze bardziej ufać Bogu, a całą sytuację potraktowałem jako próbę. Często mamy swoją wizję dnia, lecz Bóg ma dla nas inny plan.
Ostatniego dnia pobytu na Białorusi nocowałem dziesięć kilometrów od granicy. Szybko zorientowałem się, że przejście graniczne, do którego zmierzam, otwarte jest tylko i wyłącznie dla Białorusinów i Litwinów. W tej sprawie otrzymałem pomoc od siostry Ewy, która przewiozła mnie na główną drogę prowadzącą do innego przejścia granicznego. Stamtąd było trzydzieści kilometrów do granicy. Ciekawym doświadczeniem było zobaczyć dwudziestopięciokilometrową kolejkę tirów. Panowie kierowcy, mimo kilku dni spędzonych w korku, mieli dobre humory i nie raz zapraszali na poczęstunek.
Samo przejście przez granice też nie odbyło się bez problemów. Spędziłem tam półtorej godziny czekając na jedną pieczątkę. Kiedy wreszcie udało mi się przejść przez wszystkie formalności, z ulga spojrzałem na flagę Unii Europejskiej. Nie przeszkadzało mi nawet wizja spania w namiocie. Jutro Wilno.

1 komentarz:

  1. Modlimy się za Was codziennie ;) Niech Was Bóg błogosławi za Wasz trud pielgrzymowania. Pozdrawiam i czekamy na dalsze wpisy:)

    OdpowiedzUsuń